obywatel cohen obywatel cohen
156
BLOG

TRÓJKA W TONACJI SENTYMENTALNEJ I BEZ SENTYMENTÓW

obywatel cohen obywatel cohen Polityka Obserwuj notkę 17

 

     „TRÓJKI” zacząłem słuchać jako kilkunastolatek gdzieś koło roku 1973. Pamiętam doskonale ówczesny sygnał dźwiękowy programu –także jego obraz graficzny widoczny w tzw. oku lampowego radia „Trubadur”. PR III praktycznie ukształtował moją muzyczną wrażliwość i to, jeśli idzie o tzw. muzykę poważną, jak i rozrywkową. Beatlesi, Cat Stevens, Bob Dylan, Pink Floyd to moje najodleglejsze wspomnienia radiowe. Na szczęście wpływ ówczesnej „TRÓJKI” na mój światopogląd był bez porównania mniejszy, niż na mój muzyczny gust. Pewnie jakoś instynktem nastolatka czułem, że przy całym swoim otwarciu i inteligencji, to jednak ciągle ma się do czynienia z partyjną propagandową tubą. Nie przypadkiem komentatorami politycznymi wypełniającymi trójkową publicystykę w zdecydowanej większości byli dziennikarze na etacie w „POLITYCE” lub z nią stale współpracujący, by wymienić Daniela Passenta, Jacka Kalabińskiego czy Andrzeja Wróblewskiego. A może zadecydował nieodparty urok zakazanego owocu – niemal w tym samym czasie zacząłem słuchać „WOLNEJ EUROPY”, która z czasem stała się dla mnie jedynym wiarygodnym źródłem informacji. A ten czas to oczywiście czas wojenny i powojenny, lata osiemdziesiąte. Ale nim Jaruzelski zaczął swoją wojnę był jeszcze ostatni odcinek legendarnej „Sześćdziesiątki” nagrany w poniedziałek późnym wieczorem 7 grudnia na magnetofon szpulowy ZK140. Pech chciał, że po około trzech kwadransach trwania audycji zabrakło taśmy na szpuli i nigdy już nie dane mi było wysłuchać tego historycznego odcinka w całości. Pewnie, gdybym poszukał, to gdzieś bym odnalazł tę orwoską taśmę na szpuli z fragmentem programu. Ciekawe, czy po trzydziestu latach dałoby się jeszcze ją odsłuchać. W niedzielę 13 grudnia o tym, że dzieje się coś dziwnego, że świat ostatecznie staje na głowie, zorientowałem się po włączeniu „TRÓJKI” w zbożnym celu wysłuchania kolejnego odcinka „Sześćdziesiątki”, którego już nigdy nie wyemitowano. I, jeśli o mnie idzie, to uświadomienie mi w ten symboliczny sposób końca dotychczasowego świata to chronologicznie już ostatnia zasługa PR III, ostatni historyczny powód, by traktować tę stację ze szczególną atencją, by uważać ją za naprawdę legendarną.
Wszystko potem to już tylko albo cyniczne żerowanie na legendzie albo rozpaczliwe, bo skazane na niepowodzenie, próby jej wskrzeszenia.
Po odwieszeniu programu w stanie wojennym, czyli tak naprawdę przez całą dekadę schyłku PRL-u, oczywiście „TRÓJKI” wciąż słuchałem, ale o żadnej sympatii czy zaufaniu nie mogło być już mowy. Ponad dwadzieścia lat życia w Polsce Ludowej a już zwłaszcza bogaty bagaż doświadczeń zdobytych po 13 grudnia nie pozostawiał złudzeń, komu i czemu służyła reaktywacja programu, że nowa „TRÓJKA” to już nawet nie projekt komunistycznego biura politycznego a od początku do końca inicjatywa jakiegoś anonimowego wojskowo-bezpieczniackiego sztabu. Zwolnionych po weryfikacji dziennikarzy trójkowych zastąpiono całą gromadą młodych, bliżej nieznanych adeptów dziennikarstwa – jednak jak ognia unikano kompromitowania tego specjalnego kanału społecznej komunikacji obecnością najbardziej zgranych partyjnych propagandzistów – tymi obsadzono PR I i reżimową telewizję. Dziś już coś niecoś wiadomo o specyficznie „rodzinnych” kryteriach doboru do redakcji młodego narybku. Trudno sobie wyobrazić, by pozwolono tu na wybór ludzi przypadkowych i niesprawdzonych, decydowano się więc na dobrze rokujące zawodowo dzieci zasłużonych towarzyszy z kluczowych dla aktualnej władzy resortów. Doskonałą ilustracją zjawiska są choćby dziennikarskie początki w PR III Moniki Olejnik i Tomasza Sianeckiego. W roli wabików pozostawiono kilku znanych z poprzedniego okresu dziennikarzy muzycznych (Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann, Grzegorz Wasowski, Jan Chojnacki), którzy w nowych realiach, nieco zmarginalizowani, sprawiali wrażenie osób mocno zagubionych, bo też zapewne jako ludzie inteligentni byli doskonale świadomi pozamuzycznej roli, jaką przeznaczono im do odegrania. Generalnie lata osiemdziesiąte to dla mnie  i najgorszy i najsmutniejszy okres w historii Programu Trzeciego. To czas bezprzykładnej presji politycznej, ręcznego sterowania i manipulacji, dziennikarskiego koniunkturalizmu, a jak trzeba było, to i wazeliniarstwa.
Pomimo jednoznacznie negatywnej oceny „TRÓJKI” w ostatniej dekadzie PRL-u, nie da się wszakże zaprzeczyć, że i w tym okresie ukształtowało się kolejne nowe pokolenie wiernych słuchaczy stacji, dla których była i pozostała radiem kultowym.
Na początku lat dziewięćdziesiątych na jakiś czas straciłem kontakt z polską rzeczywistością, a po powrocie do kraju zdecydowanie zmieniłem dotychczasowy styl życia, coraz więcej czasu spędzając w samochodzie. Samochód stał się też praktycznie jedynym miejscem, gdzie słuchałem radia. Wydawało się, że idealną ofertę dla kogoś w mojej sytuacji przedstawiają nowopowstałe stacje prywatne, nastawione na dostarczanie słuchaczom bezproblemowych i bezstresowych treści, preferujące muzyczną papkę kosztem słowa mówionego, zwłaszcza dotyczącego jakiś ważniejszych tematów. Nie powiem, przez kilka lat taka radiowa formuła odpowiadała moim ówczesnym potrzebom. Stałem się okolicznościowym słuchaczem kilku rozgłośni, które dziś określam jedną zbiorową nazwą: radio BZDET FM. Pamiętam też dobrze moment, gdy zauważyłem, że radia BZDET nie da się jednak słuchać, bo jest to produkt serwowany przez kretynów z przeznaczeniem dla debili, względnie na odwrót. To była połowa lat dziewięćdziesiątych, przedświąteczny Wielki Piątek. Myłem przed domem samochód, z radia sączył się jak zawsze ten sam hiciarsko-popowy chłam, aż tu nagle, jak grom z jasnego świątecznego nieba, obdarowano mnie prawdziwą wielkanocną perełką, usłyszałem „SYMPATHY FOR THE DEVIL”… . Co tu mówić, wyboru raczej nie miałem, trzeba było pogodzić się z „TRÓJKĄ”.
Mój powrót na wzgardzone łono Programu Trzeciego nastąpił w czasie totalnego zawłaszczenia krajowego mainstreamu medialnego przez „Gazetę Wyborczą” wraz z postkomunistycznymi przyległościami, z nieśmiertelną „POLITYKĄ” na czele. Rzecz jasna „TRÓJKA” płynęła swobodnie w głównym nurcie, doskonale wpisywała się w tworzącą się polską odmianę politycznej poprawności – salonowe grzeczności dla niekwestionowanych autorytetów z partii ludzi rozumnych i żadnych polityczno-historycznych zgrzytów, proszę! No cóż, różnić się zasadniczo poglądami od zapraszanych do radiowego studia dziennikarzy i polityków to jednak o wiele lepsze, niż pozwolić, by traktowano cię jak debila. Trzeba zacisnąć zęby i po prostu myśleć swoje. W sumie bardzo dobra szkoła asertywności, po czymś takim nawet słuchanie TOK FM nie odbierze chęci do życia. Szczęśliwie, opisywana sytuacja skończyła się około roku 2005 w konsekwencji wybuchu pamiętnej afery z „Gazetą Wyborczą” w tle. Trzeba przyznać uczciwie, że przez ostatnich kilka lat, mimo zmian dyrektorów i okresowych lekkich przechyłów w obie strony Program Trzeci ogólnie trzyma standardy obiektywizmu i rzetelnego dziennikarstwa.
Aktualnie uwagę wiernych słuchaczy radia zwraca awantura wywołana zwolnieniem ze stanowiska p. Magdy Jethon i powołaniem na jej miejsce p. Jacka Sobali, który po wcześniejszych zapowiedziach dokonał też pewnych zmian programowych. Ze strony części zespołu redakcyjnego, najdobitniej reprezentowanej przez red. Jerzego Sosnowskiego, padają zarzuty o upolitycznianie radia, tym bardziej, że nowy dyrektor otworzył program na kilku dziennikarzy, którym przyklejono łatkę „propisowskich”. Tak więc oddanie części czasu antenowego takim osobom jak Bronisław Wildstein, Michał Karnowski , czy Tomasz Sakiewicz ma świadczyć (zdaniem krytyków) o zawłaszczaniu „TRÓJKI” przez PiS. No cóż, wydaje się, że od tak wytrawnych i inteligentnych dziennikarzy jak Mann i Sosnowski można by oczekiwać czegoś więcej, niż wymachiwania antypisowską maczugą. Z drugiej strony ten mało wyszukany zarzut pokazuje, że tak naprawdę problemem wymienionych redaktorów nie jest groźba upolitycznienia radia sama w sobie, a jedynie niebezpieczeństwo jego upolitycznienia pod dyktando trefnych i niesłusznych środowisk. Ostatecznie, nikt nawet nie próbował zaprzeczać, że wcześniejsze zastąpienie Krzysztofa Skowrońskiego Magdą Jethon było posunięciem czysto politycznym. No tak, ale p. Jethon dla dzisiejszych rebeliantów pod każdym względem była swoja.
Osobiście zagrożenia dla „Trójki” nie upatruję w Jacku Sobali i jego rzekomo pisowskiej ekipie, ale w popadnięciu niektórych redaktorów tego programu w grzech pychy i arogancji, w widocznym u nich głębokim przekonaniu o wyjątkowości ich radia i ich samych, sytuującej ich nadzwyczaj wysoko i dającej im jakąś szczególną mądrość i prawa. Obawiam się, że upodobniają się do tych samozwańczych autorytetów, którym jeszcze dziesięć lat temu ich trójkowi koledzy, bądź też oni sami, tak ochoczo kadzili z racji bardziej mitycznych niż historycznych zasług, o których przesądzała opinia warszawskiego salonu. Można odnieść nie tylko wrażenie, że swoje zawodowo-towarzyskie grono traktują jak zamkniętą korporację, co od biedy można by jeszcze zrozumieć, ale co gorsza i swoją firmę traktują jak spółdzielnię, której są współwłaścicielami, co winno dawać im wpływ na obsadę stanowisk, treści programowe oraz kierunki i strategię rozwoju. Panowie, to nie tak. Warto powtórzyć za klasykiem, którego na pewno szanujecie, „róbcie swoje” – czyli to, co do was należy, i nic więcej –tylko tyle i aż tyle. Bądźcie rzetelnymi i niezależnymi dziennikarzami bez względu na to jak komfortowe, względnie niekomfortowe, warunki pracy się wam oferuje. I niech to będzie tą waszą mityczną misją. Póki co bardziej mityczną, niż radio, którego tak żarliwie po swojemu bronicie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka